wtorek, 29 stycznia 2013

Ptasi apetyt

W zimie oglądam więcej telewizji niż latem i właściwie wszystko co jest w niej pokazywane dotyczy miast. Jeśli pojawia się wieś to jako odskocznia od miejskiego tempa, chwila wytchnienia, ale nic na stałe. Nawet w wiadomościach wiadomo polityka, ale i wszystkie wydarzenia dotyczą miast. Może "życie jest gdzie indziej"? Może rzeczywiście nie wytrzymam tutaj, zamykając swoje torebki w szafach, buty w pudełkach, kosmetyki w szufladach? Na co dzień nie potrzebuje tu prawie niczego, wystarcza mi ciepły sweter i wygodne spodnie. Taaa, kalosze, ciepłe czapki, dresowe spodnie, flanelowe piżamy, kremy do rąk, to rzeczy na które tu nie szkoda pieniędzy, ale cała reszta wydaje się zbędna.
Albo taki wieczór. Na wsi, po zachodzie słońca zapada martwa cisza, nic nie dzieje się nic. Parę dni temu byłam w mieście, godzina dwudziesta, mnóstwo światła, ludzi, samochodów, tramwai. Zapominam to i trochę tęsknię. Tylko gdy patrzę na bloki, na te betonowe, anonimowe klocki, nie wyobrażam sobie jak można tak żyć. Cieszyć się, że ma się mieszkanie na piętnastym piętrze z mikroskopijnym balkonikiem, w budynku z wielkiej płyty.
W mieście, przy okazji, zakupiliśmy słoninę dla sikorek. Niezbyt rozgarnięta ekspedientka nie mogła pojąć co to znaczy plaster i koniecznie chciała wcisnąć nam kilogram. Z pantałyku nie zbiło jej nawet to, że zaczęliśmy się tłumaczyć, że nie chcemy wytapiać skwarków, lecz dokarmiać ptaki. Ludzie kupują dla sikorek kilogram i już! Niezłomnie zażądaliśmy małego kawałka, z ociąganiem i niezrozumieniem udało jej się go wykroić. Zaczęliśmy mieć wątpliwości co do sikorkowego apetytu.


Nasz kawałeczek słoniny zadyndał na sznurku i pomimo wielkiego ptasiego zainteresowania, nie zmniejsza się jakoś w zastraszającym tempie.









 

Dla nas ludzi też zrobiłam coś tłustego, karnawałowego czyli faworki. Wyszły mi cztery kopiaste talerze tej złocistej pychotki, ale nasi goście i my zmietliśmy wszystko w jeden wieczór.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz