Listopadowe wieczory mają jednak w sobie dużo uroku. Nie liczy się już na ciepło, na słońce, na rozrywki, lecz na małe przyjemności, czytanie przy lampce, gorącą herbatę gdy na zewnątrz pierwsze przymrozki, na kieliszek domowego wina. Siedzę więc przy komputerze, na kanapie pod kocykiem, w towarzystwie Fifki liżącego swoje białe futerko i zabieram się za pisanie.
Frontowe drzwi to już chyba ostatni element naszego remontu w tym roku, więcej prawdopodobnie się nie uda zrobić aż do wiosny. Chodząc po przedpokoju odczuwam prawdziwą satysfakcję z tego jak dużo zostało zrobione i chociaż ta praca zdominowała niemal cały ten rok, efekt bardzo mnie cieszy. Schody wyciągnięte spod pokładów ohydnej olejnej farby, szafa i spiżarnia zaaranżowane w pod nimi zmieniły dom nie do poznania. Wreszcie można mówić o wygodzie i funkcjonalności, układać przetwory, gromadzić zapasy, porządkować drobiazgi. Jeszcze gdyby się udało wyremontować i urządzić kuchnię...
Krzyś musiał zebrać resztę naszych plonów z pola, bo umówił się z sąsiadem na potraktowanie naszej ziemi kultywatorem. Nie wiem do końca cóż robi to urządzenie, ale podobno to najlepsze co może być. Mamy trzy skrzynki pięknych okazów marchewek i innej włoszczyzny, co natychmiast spowodowało, że zapragnęłam ciasta marchewkowego. "Odchudziłam" go używając połowy zalecanego cukru i zamieniając mąkę pszenną na owsianą. Wyszło pyszne i zdrowe, idealne dla osób na diecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz