poniedziałek, 29 grudnia 2014

Takie Święta


To były smutne Święta, bo zaginął mój piesek Reaktor. Po listopadowym postrzale z wiatrówki staraliśmy się go pilnować, wyprowadzaliśmy na smyczy i zamykaliśmy w kotłowni. Jego zacięcie do ucieczek, które prześladowało nas całe jego życie, zwyciężyło i tym razem. Otworzyłam drzwi wejściowe aby zawołać kota, a pies czmychnął obok mnie. Okazało się, że przez chwilę drzwi od kotłowni były otwarte. Na początku nie przejmowałam  się wcale, uciekał przecież tyle razy... Jednak na trzeci dzień zaczęłam się poważnie niepokoić, biegać po całej wsi, jeździć w nocy samochodem w różne zakamarki. Następnego dnia wydrukowałam ogłoszenia i zaczęłam je rozwieszać. Sąsiedzi mówili mi, że spokojnie, że ktoś go dopiero co widział. Jednak kolejne dni mijały, ja z moimi ogłoszeniami zataczałam coraz większe kręgi po okolicznych miejscowościach, a psa nadal nie było. Skończyły się też sygnały o "widzeniu". Skontaktowałam się ze schroniskami i nadal nic. Zapadł się pod ziemię. Wśród tego wszystkiego zawitał do mnie sąsiad z wiadomością, że coś słyszał o tym że ktoś trzymał psa i robił mu krzywdę. Wpadłam w rozpacz, zaczęłam śledztwo, ale mój sąsiad nabrał wody w usta, bo przecież "na to jest paragraf". Wycofał się, ze wszystkiego, a Krzyś nie pozwolił mi w to uwierzyć, bo typ ten słynie z bredzenia, kręcenia i kłamstw. W pewnym momencie ktoś do mnie zadzwonił, że widział mojego psa w sąsiedniej wsi bawiącego się w grupce psów, co dało mi nadzieję się pobiegł gdzieś dalej i ktoś go przygarnął, zamknął i nie może wrócić. Przerzuciłam się na ościenne województwo dolnośląskie z moimi ogłoszeniami i nadal nic. W końcu Pani z Przytuliska w Brzegu poradziła mi, żeby koniecznie skontaktować się z gminą. Że każda gmina ma podpisaną umowę ze schroniskiem i być może nie jest to najbliższe schronisko. Moja dzisiejsza wizyta w gminie to dopiero była porażka. Po pierwsze moja informacja o umowie wzbudziła zdziwienie, po drugie byłam chyba pierwszą osobą w historii gminy która szuka psa (przynajmniej w ten sposób - zawracając głowę urzędnikom), po trzecie spowodowałam wielkie przeszukiwanie dokumentów w celu znalezienia firmy wyłapującej psy i zastanawiania się dokąd oni je wywożą?? Szefowa tejże firmy, też okazała się "znawczynią" tematu. Jej zdaniem poszukiwanie psa w schroniskach nie ma sensu, bo schronisko bez względu na okoliczności nie przyjmie żadnego psa, bez zainkasowania ok. tysiąca złotych. Hmm, pozostało mi tylko zaprotestować przeciwko takiej ignorancji i pożegnać się z poczuciem straty czasu.
Te wydarzenia sprawiły, że moje przedświąteczne przygotowania bardzo ucierpiały, sprzątał głównie Krzyś, ja coś tam upiekłam, ale wszystko bez przyjemności i zapału. Nic mnie nie cieszy, nie mogę czytać, gotować, malować, czyli robić nic co dotychczas sprawiało mi przyjemność. Najchętniej przeglądam strony schronisk, oglądam psy i czytam o ich losie. Nie najlepiej świadczy to o ludziach. Natrafiłam na wiesze Barbary Borzymowskiej, poetki z Wrocławia, psychologa ludzkiego i zwierzęcego. Te wiersze oddają tak straszny los zwierząt, że nie chce się tego wiedzieć. Może jednak dlatego jest tyle zła, że tak wielu z nas właśnie nie chce wiedzieć?
Z tego wszystkiego zaczęłam się bać o Maszę, chwilka jej nieobecności, gdy wieczorem pobiegnie w pola, powoduję bicie serca, że i ona może zniknąć. Chciałabym mieć ją cały czas na oku i mieć pewność, że jest bezpieczna.