sobota, 27 lutego 2016

Słodki luty

Luty to całkiem pozytywny miesiąc. Z jednej strony czuję już kończącą się zimę, co daje jeszcze możliwość wykorzystania kupionych na przecenach ciepłych ubrań, a z drugiej mam świadomość nadchodzącej wiosny. Te coraz dłuższe dni, ten zachwyt, że już osiemnasta a jeszcze widno! No i Olgi wyzdrowiała, stąd ten radosny nastój!

Jedyny ale za to odwieczny problem to brak czasu i możliwości wyrobienia się coraz większa ilością spraw. Nieposklejane świeczniki, nienamalowane obrazki, nieprzesadzone kwiatki, nienapisane listy, siedzą z wyrzutem w mojej pamięci. Jeśli zaplanuję gotowanie, pieczenie, sprzątanie i czytanie, to na bank jednej z tych rzeczy nie uda mi się zrobić. Najczęściej polegnie pieczenie i wszystkie wymarzone smakołyki siedzą razem z tymi kwiatkami i obrazkami w mojej głowie, czekając swój debiut w realnym świecie.
Dziś udało mi się znaleźć słodycz idealną, którą nawet ja robię błyskawicznie. Nie ma cukru i glutenu, jest zdrowa i ekologiczna.

To: Batoniki amarantusowe

 
Składniki:
Daktyle 300g
Orzechy włoskie 100 g
Kakao lub karob (dałam 2 łyżki karobu i 1 kakao) - w sumie ok 3 łyżek
Popping z amarantusa - 1/2 do 3/4 szklanki
Olej kokosowy - 2 łyżki
Ew. kilka kropel syropu klonowego

Daktyle zmieliłam najdrobniej jak się da, orzechy zmieliłam na grubo, połączyłam obie masy z dodatkiem kakao (i karobu), dodałam tłuszcz kokosowy i popping z amarantusa. Ugniotłam w jednorodną masę i uformowałam kształty szyszek. Można zrobić też pralinki lub nadać kształt batonika.
Gotowe należy przechowywać w lodówce.

 
 
 
Nasza Baba jest coraz bardziej dorosła i coraz ładniejsza. Doskonale sobie radzi z pozostałymi psami, rozbrykana i radosna.



 
Jest bardzo podobna do swojej mamy, z wyglądu i z zachowania. Masza natomiast nie zapomniała że to jej dziecko, zazwyczaj wiodąca prym samica alfa, stała się ustępliwą matką, która z pobłażliwością pozwala małej na zabieranie zabawek i skakanie sobie po grzbiecie.
 
Za to Deuter, który podpadł zagryzieniem kota, kury i perliczki, na dobre utknął przy budzie na łańcuchu. Kto by przypuszczał, że się do tego po prostu urodził. Stał się panem i władcą budy, nie wpuszcza do niej ani Maszy ani małej. Nas wreszcie zaczął słuchać, skończyły się skargi, a ja jestem spokojna o życie innych zwierząt. Odpinam go na spacery ale zabieram je wszystkie w obrożach i na zmianę zapinam na smycz. Na razie tylko Baba jest całkiem wolna, ciekawe co będzie potem, chyba będę spacerować w systemie zmianowym - wymiany psów.