poniedziałek, 16 marca 2015

Idy marcowe



Przedwiośnie w pełni, pojawiły się przebiśniegi i krokusy, codziennie przebija się słońce. W ogrodzie jest jeszcze szaro-buro ale zieleń jak to ona, pojawi się niepostrzeżenie. Wczoraj przekonaliśmy się jednak, że nie wszędzie tak jest, bo w oddalonym zaledwie o trzydzieści parę kilometrów Lądku, zima jeszcze trzyma się dobrze, leży śnieg a niebo zasnute jest ciężkimi chmurami.

Zabraliśmy ze sobą Deutera, żeby sprawdzić czy nadaję się na wycieczki, to znaczy nie ma jak Masza choroby lokomocyjnej i czy nie ucieka. Okazało się, że nic z tych rzeczy, ładnie trzyma się ludzi, na mijanych turystów nie szczeka, ogólnie jest w swoim żywiole.



W Lądku są jeszcze czynne wyciągi, więc trochę żałowaliśmy że nie załapaliśmy się na to ostatnie tchnienie zimy i nie zabraliśmy nart.
Z ulgą powróciliśmy jednak do siebie, bo chociaż nasza wieś położona jest dość wysoko, stąd wiatraki, to jednak nie są wysokie góry i można liczyć na miłe wiosenne ciepło.
Wasylek czuje marcowy zew natury, znika na całe dnie a po powrocie rzuca się na jedzenie i pada na swoje miejsce przy kominie, wykończony. Masza nagle zachorowała, z ucha lała jej się krew i ropa, a wezwany na wizytę weterynarz stwierdził zapalenie ucha środkowego. Bardzo ją bolało, więc dał jej zastrzyk usypiający, wyciął sierść, wyczyścił ucho i dał jeszcze trzy zastrzyki. Pozostałe dwie dawki musieliśmy podać sami, oczywiście nie ja, nie nadaję się, płaczę że ją boli, ale Krzyś dał radę. Szybko po tym wydobrzała, już rusza na nocne rundy po polach, bo w dzień musi siedzieć na łańcuchu, jako podejrzana o łapanie kur.


Zrobiłam dziś pierwsze wydmuszki, przeglądam też przepisy i mam już zaplanowaną marchewkowo-marcepanową babkę i inne pomysły, bo przecież Święta już niedługo. Ostatnio wzorem mojego taty, robię wcześniej notatkę z menu, to bardzo pomaga w przygotowaniach i zakupach. Znalazłam kiedyś jego listę imieninową w starej "Kuchni Polskiej", ciekawy jest taki zapis z lat siedemdziesiątych, skrawek codzienności z tamtych lat.

poniedziałek, 2 marca 2015

Po drugiej stronie drzwi

Wszystkie prace remontowe się zakończyły i możemy korzystać z nowych wygód. Praca ta okazała się kosztowna, dosłownie i w przenośni. Jesteśmy wyczerpani i o dalszych udoskonaleniach nie chcemy nawet myśleć. Na szarej kanapie, w niebiesko - popielatym pokoju oglądamy telewizję na tle półki ze światełkami.


Wnęka na książki to wszystko co pozostało z drzwi łączących kuchnię z salonem. Podwójna korzyść, bo zrobiło się więcej miejsca i wreszcie można rozpakować trochę kartonów z książkami. Niestety nadal biblioteka jest potrzebna, ale jeszcze nie teraz, nie w tym roku. Muszą tam jeszcze w kartonowym zaciszu posiedzieć.
No i mamy nowego psa. Bidusia, którego ktoś przywiózł na fali poszukiwań Reaktorka. Przygarnęliśmy go bo Krzysiek się nim zachwycił, a ja niechętna jestem wywożeniu do schroniska, choćbym miała pewność co do adopcji. Tęsknie nadal okropnie za moim Zaginionym ale tego młodego też polubiłam. Daliśmy mu na imię Deuter i trzeba przyznać, że mało jest absorbujący. Nie ucieka, nie szczeka, jest przyjazny wobec całego świata. Do szczęścia wystarczają mu spacery, pełna micha i przytulenie. Cały dzień biega po podwórku nie robiąc podkopów. Zaznał smak poniewierki i za ucieczki dziękuje.


Z Maszą się polubili, ona trochę wykorzystuje złe nawyki przejęte od Reaktora i  role się odwróciły. To ona więcej zjada, zabiera zabawki i dopomina się o pieszczoty. Deuter godzi się na to drugie miejsce ale może do czasu, jak wydorośleje i zmężnieje to pokaże kto tu jest samcem alfa.
Pogoda cały czas jest ładna, nadchodzi przedwiośnie. Spacery z psami to teraz czysta przyjemność, wreszcie można złapać trochę promieni słońca.