środa, 30 maja 2012

Gniazdo

Remont nadal stoi w miejscu a my żyjemy w tym przymusowym, przejściowym etapie, co robić... Zatem robimy swoje, pracujemy, krzątamy się, planujemy przyszłe działania. Ja jestem desperate housewife czyli "zawsze mam coś do wyprania" (i do posprzątania) a mąż haruje w ogrodzie. Zmienia jego architekturę ze staroświeckiej, jaką lubiła poprzednia właścicielka, starsza pani, na nowoczesną i kolorową. Wyrywa więc stare i sadzi nowe. Na pierwszy ogień poszła leszczyna a teraz nastał kres żywopłotu. Mąż wycina, a potem usuwa korzenie potężnymi grabiami. Na tym miejscu zasadza oryginalne iglaki, nęcące żywymi kolorami.


Wśród wściekle wybujałych gałęzi żywopłotu znalazł małe cudo, idealnie uplecione, opuszczone gniazdko jakichś ptaszków. Ta misterna robota jest tak zachwycająca, że szkoda byłoby to zmarnować, może podłożę go gdzieś w ogrodzie i przyda się innej ptasiej rodzinie?


sobota, 26 maja 2012

Słoneczne słoiki

Maj się już kończy, a u nas nadal wszystkie prace remontowe stoją w miejscu. Wszystko wstrzymują okna, bo bez nich trudno tynkować lub kafelkować. Nasze okna są nietypowe, z łukami i ozdobnymi detalami, więc aby je odtworzyć trzeba czasu, pieniędzy i cierpliwości. Miały być za dwa tygodnie od momentu zamówienia, a powstają już ponad miesiąc. I to oczywiście nie wszystkie, bo w sumie mamy 24 sztuki, ale raptem osiem. Są to właśnie okna do tych pomieszczeń, które są nam najbardziej potrzebne, czyli do łazienki, kuchni i dwóch pokoi. Stare ledwo dają radę, niektóre wypadają z zawiasów, inne nie dają się otworzyć i są też całkiem dobre, ale potwornie stare, wszystkie tak leciwe jak ten dom.


Ten zastój sprzyja innym zajęciom, zaczynam więc renowację mebli, sprzątam, gotuję, a nawet wzięłam się za smażenie marmolady. Nadal nie mamy podłączonego telewizora, ale będąc u koleżanki, przypadkiem zobaczyłam w telewizji wywiad z mieszkającą w Polsce Francuzką. Pewnie dlatego, że był to program telewizji śniadaniowej, opowiadała właśnie o swoim typowym śniadaniu. Oczywiście bagietki, a do tego konfitura pomarańczowa. To śniadanie wydało mi się fantastyczne! Ponieważ byłam w mieście, natychmiast pobiegłam do Almy i kupiłam taką marmoladę. To był strzał w dziesiątkę, ta goryczka skórek pomarańczowych, ten słoneczny kolor, ten smak ledwo słodki. Zawartość słoiczka szybko się skończyła, a w żadnym z okolicznych miasteczek nie dało się zdobyć takiej konfitury. Kupiłam więc pomarańcze i sama usmażyłam to cudo. Wyszły mi cztery słoiki pełne aromatycznej zawartości.

Marmolada pomarańczowa
(Źródło: http://kolorowakuchnia.blogspot.com/)
Składniki:
  • 1 i 1/2 kg pomarańczy 
  • 1 cytryna
  • cukier 
Wykonanie:
  1. Owoce wyszorowałam pod wodą i sparzyłam wrzątkiem.
  2. Obrałam bardzo cienko skórkę z 2 pomarańczy i gotowałam ją w wodzie przez 0,5 godziny. Odcedziłam i pokroiłam w cienkie paseczki. 
  3. Pomarańcze i cytryny obrałam tak, aby pozbyć się jak najwięcej białej części. Podzieliłam je na cząstki. Zważyłam owoce po obraniu i na 1 część owoców dałam 1/2 części cukru i 0,3 szklanki wody.
  4. Do garnka wsypałam cukier i dodałam wodę. Gdy syrop zaczął wrzeć dodałam owoce.
  5. Wymieszałam i smażyłam na wolnym ogniu, aż cytrusy zaczęły się rozpadać.
  6. Zestawiłam z ognia, przetarłam wszystko przez sitko.
  7. Dodałam przygotowane wcześniej skórki i gotowałam do czasu, aż całość zaczęła gęstnieć. 
  8. Włożyłam wrzącą marmoladę do wyparzonych słoików.
  9. Zakręcone słoiki postawiłam, do momentu wystygnięcia, do góry dnem. 
Poza tym maj jest takim optymistycznym miesiącem. Ciągle coś wyrasta i rozkwita, a ogród, chociaż wydaję się to niemożliwe, staje się jeszcze bardziej bujny i kolorowy. Przyjęły się wszystkie posadzone przez męża azalie i rododendrony, a teraz uginają się wprost pod kwiatami.



wtorek, 22 maja 2012

W domu i w ogrodzie

Siedzę tu na tej wsi i coraz bardziej przyzwyczajam się do tej skali mikro. Z niechęcią ruszam się do dużego miasta, z bezsensownym wrażeniem że nie dam sobie w nim rady. Jednak musiałam pojechać i to do Warszawy. Ten kontrast był niesamowity, przestrzeń miasta i ludzie. Miałam tam silne odczucie, że jest nas ludzi strasznie dużo, jakby za dużo. Pomimo wszystko podobało mi się w takim innym świecie.
W moim miniaturowym otoczeniu znowu dała o sobie znać Masza. Już myślałam, że wszystko mamy pod kontrolą a tu jednak coś się zmieniło. Poradziła sobie sama z klamką, od przeciwległego do sypialni pokoju. Do tej pory musiała czekać na sposobność, aż Redo otworzy jej drzwi sezamu. A on otwiera tylko wtedy jak się boi burzy. Maszka zatem wydoroślała i pojęła działanie mechanizmu klamki. Gdy wstałam rano, na jej posłaniu znalazłam: moje kozaki z odgryzionymi noskami, pasek w dwóch częściach, bambosze bez pomponów, rękawiczki z wygryzionymi palcami i kołnierz ze sztucznego futerka, o dziwo w całości. W otwartym pokoju pozostały ślady prawdziwego buszowania. Skłębiona pościel, pogryzione serwetki i podkładki, a nawet powyjmowane kieliszki!
Masza wśród paproci, które obrosły front domu. W tle Redo, dogląda wszystkiego stojąc na schodkach.


W ogrodzie zakwitły nowe rodzaje kwiatów, piwonie i róże. Te piwonie zostały przez nas przesadzone, bo rosły w miejscu gdzie robiono drenaż. Bałam się czy się przyjmą po tych przygodach, ale dały radę i są teraz najpiękniejszymi kwiatami w ogrodzie.


Zakwitły też róże zasadzone...

... przez mojego osobistego Ogrodnika.

niedziela, 20 maja 2012

Ramy

Mieszkając w starym domu, często myśli się o jego historii, o ludziach którzy w nim żyli, o ich losach i tajemnicach. Nie tylko mnie nachodzą takie myśli, bo dziś ciekawie ujął ten temat nasz proboszcz w swoim kazaniu. Starałam się zapamiętać jego myśl, niestety zapamiętywanie nie jest moją najmocniejszą stroną. W każdym razie, w zarysie powiedział, że stare domy są jak ramy w których znajdowały się żywe obrazy życia poprzednich pokoleń mieszkańców. A teraz nic nie zostało z tamtych obrazów, poza ramą. I my wszyscy, z naszym życiem, dziś jesteśmy takim żywym obrazem. Aby nie pozostała po nas tylko rama, powinniśmy próbować pozostawić po sobie jak najlepsze świadectwo.
Nasz dom ma 130 lat, był zatem świadkiem dwóch wojen i dwóch narodów. Chyba nie jest tylko ramą, bo jego mieszkańcy nie zostali zapomniani. Przed II wojną mieszkały tu kobiety, prawdopodobnie siostry, nauczycielki. Po wojnie, jak przyjechali tu Polacy, zastali Niemkę z małą córeczką, być może była to jedna z sióstr, być może ktoś inny. Kobieta ta namówiła poprzednią właścicielkę domu, wówczas młodą kobietę z mężem i również małą córeczką, aby tu zamieszkała. Nikt z przesiedleńców nie chciał naszego domu, ponieważ nie był gospodarstwem. Poprzednia właścicielka była dziewczyną z miasta, nie miała chyba za wielkiego pojęcia o życiu na wsi. Ten dom był na jej miarę. I tak żyli tu jakiś czas, Niemcy i Polacy. Potem Niemka musiała wyjechać, a poprzedni właściciele układali sobie życie w nowych warunkach. On aktywnie uczestniczył w życiu wsi, ona prowadziła dom i rodziła kolejne dzieci. Potem on umarł młodo, a ona została sama z czterema córkami. We wsi znali ją wszyscy, miała wyjątkowy sposób życia jakby z innego, bardziej eleganckiego świata. Radziła sobie z wychowaniem dzieci i godziła to z pracą księgowej w PGR-ze. Była też żarliwą katoliczką o czym świadczyła ilość świętych obrazów, które nabyliśmy wraz z domem.
Czy po nas zostanie jakiś obraz w ludzkiej pamięci, czy nasz dom kiedyś pozostanie pustą ramą? Chyba jesteśmy dobrzy i uczciwi. Na razie nie udało nam się zaangażować w życie wsi i mój mąż wcale tego nie chce. No i rozdaliśmy prawie wszystkie święte obrazy...

Mąż wykarczował część naszego pola i zasadził ogródek warzywny















sobota, 12 maja 2012

Księstwo

Czytałam wczoraj recenzję filmu "Księstwo", który właśnie wchodzi do kin. Filmu raczej nie zobaczę, to wada życia na wsi, do miasta z kinem studyjnym jest na tyle daleko, że jak już się tam dojedzie, to jest tyle spraw do załatwienia i czasu na taki luksus nie wystarcza... Ale wracając do recenzji, w filmie pokazany jest obraz polskiej wsi z całym stereotypowym wyobrażeniem na ten temat, niemal serialowymi problemami. Ogólnie krytykowi film niezbyt się podobał, choć chwali reżysera za konsekwencję w poruszaniu problemów prowincji. Z moich obserwacji - niezbyt długich - wieś daleko odbiega od filmowych wyobrażeń. Ludzie żyją tak jak w mieście, w większości domów są po dwa samochody, domy są wyremontowane a ogródki wypielęgnowane. Młodzi się kształcą i ubierają w najmodniejsze ciuchy. Starsi wychowują wnuki i zajmują swoimi sprawami. Byłam u księdza na plebanii, na nic nie ma czasu, nie mógłby prowadzić śledztwa jak "ojciec Mateusz". Ogólnie na wsi też udziela się pośpiech jak wszędzie. Znacząca różnica to większa uprzejmość i otwartość niż w mieście. Dzieci kłaniają się starszym, sąsiedzi witają się z daleka, obcy unoszą rękę pozdrawiając przejeżdżających kierowców. W sklepie (tu jest podobnie jak w filmie) zawsze chwilę się rozmawia o bieżących sprawach. Ogólnie dziś, podobnie jak Cyganów, prawdziwej wsi już nie ma. Krowy nie muczą (u nas na 800 mieszkańców są 2 krowy, w tym jedna cielna więc o mleku prosto od... nie ma mowy), świnie nie chrumkają. Obory i stodoły są przerobione na pomieszczenia gospodarcze. Jedynie koguty pieją a kury znoszą jajka.


Lubie jednak wyrwać się czasem z tych sielskich klimatów i zajrzeć do któregoś z okolicznych miasteczek. Wczoraj byłam w Otmuchowie, jest chyba najbardziej uroczą miejscowością w pobliżu naszej wsi. Oryginalnie zachowane kamieniczki, renesansowy ratusz, górujący nad miastem zamek i monumentalny barokowy kościół, zachwycają pięknem architektury. 



wtorek, 8 maja 2012

Dmuchawce i wiatraki

Wiosna wkracza w kolejny etap. Zniknęły już białe kwiaty z drzew, a pojawiły się oszałamiająco żółte kwiaty rzepaku. W polach dominują kolory: zielony i żółty, działające chyba dobrze na psychikę człowieka, bo chodząc po polach czujemy się bardzo szczęśliwi, całkiem bez powodu.

W naszym domu mija kolejny tydzień bez fachowców, wreszcie mogę robić co chcę, nie napotykając na każdym kroku obcych facetów. Pracuję, czytam, a przede wszystkim wygrzewam się w słońcu.


Robię też zdjęcia, przecież po to uciekłam z miasta, by składać hołd pięknu natury. Ciekawe kiedy uda mi się rozpocząć realizować moje ekologiczne plany, małą hodowlę szczęśliwych kur, pieczenie chleba, przetwory, nalewki, zioła...


 

sobota, 5 maja 2012

Zupa pokrzywowa z Toskanii

Ktoś powiedział, że mamy tu tak pięknie jak w Toskanii, wybujała zieleń i oślepiające słońce rzeczywiście przywodzą na myśl włoskie klimaty.


W naszym ogrodzie przekwitły już kwiaty na drzewach i pojawiły się maleńkie owoce. Nic jednak nie dojrzało i nie nadaje się do jedzenia. Rabarbar i szczaw niestety nie wyrosły. Po skoszeniu trawnika pod drzewami i płotami pozostały tylko pęki pokrzyw. Obejrzałam te wiosenne, intensywnie zielone liście i postanowiłam spróbować dań z tą rośliną. W ogrodniczych rękawiczkach zerwałam cały foliowy worek szczytowych liści pokrzyw i przystąpiłam do dzieła.

Zupa z pokrzyw 
(przepis wg strony: wegetarianka.blox.pl)
2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
4 małe ziemniaki
2 średnie cebule
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki kuminu
3 listki laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
3 ząbki czosnku
sól
pieprz
curry
2 łyżki oleju rzepakowego
Ugotowałam pokrojone marchewkę, pietruszkę, seler i ziemniaki z dodatkiem soli, liści laurowych, ziela i kuminu.
Na patelni, na rozgrzanym oleju, zeszkliłam posiekaną cebulę. Pokrzywę wypłukałam zimną wodą i sparzyłam wrzątkiem. Następnie posiekałam i dodałam do cebuli. Całość przyprawiłam świeżo startą gałką muszkatołową, przeciśniętym przez praskę czosnkiem i curry. Po kilku minutach smażenia, dodałam zawartość patelni do gotujących się warzyw. Całość zmiksowałam.
Zupę - krem przyprawiłam solą i pieprzem oraz odrobiną śmietany kremówki.

Była to najbardziej zielona zupa jaką jedliśmy w życiu, o smaku nieco zbliżonym do szpinaku lecz jednak innym. Wyszła przepyszna, polecam!

czwartek, 3 maja 2012

Festyn


Święto 3-go Maja zostało uczczone w naszej wsi festynem parafialnym. Dochód ze sprzedaży losów, napojów, kiełbasek, krokietów z barszczykiem i pieczonego dzika z jarzynami, został przeznaczony na remont naszego kościoła. Podobno żadna inna impreza we wsi nie cieszy się taką frekwencją jak ta zorganizowana na rzecz parafii. Oprawą muzyczną i organizowaniem zabaw zajął się organista, którego przy tej okazji miałam możliwość pierwszy raz zobaczyć.


W loterii każdy los wygrywał, a niektóre nawet podwójnie, ponieważ na końcu odbywało się losowanie bardziej ekskluzywnych nagród, takich jak kuchenka mikrofalowa czy srebrna biżuteria. My wylosowaliśmy tylko nagrody niegłówne czyli scyzoryk - kozik i zielone korale.


środa, 2 maja 2012

Wielka majówka

Rozpoczął się długi majowy weekend a wraz z nim sezon na gości i na grilla. Jakoś wszystkim przestał przeszkadzać nasz rozgardiasz spowodowany remontem.
Odwiedzają nas zatem rodzina i przyjaciele. W naszych warunkach, iście spartańskich, jakoś dajemy radę spać i biesiadować.



Każdego dnia od rana świeci oślepiające słońce, można wyjść na ławeczkę przed domem i napić się kawy na świeżym powietrzu. Wokół warczą kosiarki, roztaczając woń świeżo skoszonej trawy, w kwitnących gałęziach drzew śpiewają ptaki. Cała natura wykrzykuje swoje szczęście i chęć do życia!

Prace remontowe zastygły w miejscu, powoli przygotowujemy się do wykończenia łazienki i przedpokoju. Chcielibyśmy ocalić oryginalne kafle, którymi wyłożono hol w XIX wieku i chociaż są bardzo zniszczone, postaramy się je oczyścić i ułożyć w formie "dywanu" na środku posadzki, uzupełniając je nowymi płytkami po bokach. Pod tymi kafelkami skryła się mała tajemnica, która po ponad stu latach została odkryta. Do każdej płytki zostały przyklejone niemieckie gazety z epoki. Odwracając oderwany kafelek można natrafić na wiadomości sprzed wieku lub na retro reklamy.



Na razie w przedpokoju jest beton i piach trzeszczy pod nogami, ale niebawem spróbujemy przywrócić jego urok sprzed lat.