poniedziałek, 19 listopada 2018

Urodzaj

To były niezwykłe miesiące, upalne lato i gorąca jesień. Prawie każdy dzień był słoneczny i pomimo gróźb dotyczących skutku ocieplenia klimatu, nie sposób było się z tego nie cieszyć. Każde drzewo w naszym ogrodzie oddawało naturze dary wdzięczności za tę hojność uginając się pod ciężarem owoców, najpierw czereśni, potem wiśni, a na końcu jabłek. 
Ten urodzaj wymagał skupienia i poszukiwania inspiracji, cóż z tymi plonami począć. Wiśnie zrobiłam na kilka sposobów, dżem z miodem, sok z cukrem i sok bez cukru. Najlepsze jednak okazały się wiśnie wg sposobu koleżanki mamy, który polegał na robieniu jednocześnie soku i konfitur. Dziś próbując wszystkie wersje stwierdzam, że rzeczywiście sok jest lepszy niż ten z sokownika, a wisienki "pierwsza klasa" jak określiła je autorka przepisu.
Potem nadszedł czas na jabłka.


Nie jestem pewna czy wszystkie przysmaki z nich wyprodukowane zostaną tak ochoczo zjedzone, bo zrobiłyśmy z mamą przeciery do szarlotki, musy, dżemy z gruszkami, a nawet musztardę jabłkową!



Najważniejsza jednak była dla mnie moja gromadka kotków, które pokochałam tak bardzo, że nie wyobrażałam sobie rozstania. Życie jednak jest brutalne i rodzina nie pozwoliła mi na pozostawienie całego stada siedmiu kotów. 





Widząc moje pragnienie posiadania wszystkich maluchów, wszyscy zmobilizowali siły aby znaleźć dla nich odpowiednie domy. Najlepiej spisała się mama Krzysia wynajdując im idealne miejsca w okolicach Wałbrzycha. Przeprowadzałyśmy dokładne wywiady z nowymi rodzinami i wybrałyśmy domy ogromnych wielbicieli kotów, dodatkowo posiadających ogródek, aby kot miał zbliżone do naszych warunki. Tylko rudzielec trafił do bloku, ponieważ wzięła go Olga. Do dziś protestuje na swój mały koci sposób, robiąc różne nieprzyjemne dla właścicieli rzeczy, ale kochają go zbyt mocno aby mógł wrócić "na stare śmieci". On z resztą też ich kocha i pomimo moich wysiłków wkładanych w jego dopieszczenie, traktuje mnie dość obojętnie podczas składanych wizyt. On chyba chce ich zmusić, aby kupili mu dom z ogródkiem i masą drzew do wspinania.
Z jednym jednak byłam twarda, że jeden kotek zostaje u nas. Więcej tych kocich dzieci mieć nie będę, bo Lulkę wysterylizowałam, więc musiałam zostawić malucha ponieważ tylko raz w życiu byłam "kocią mamą". Zyzio jest nieziemsko przez nas rozpieszczony i utuczony, ale co robić, wszystkich domowników złapał za serca.
Lato i piękna jesień to oczywiście czas odwiedzin, z których najważniejsze były te związane z trzydziestymi urodzinami Olgi. Upiekłyśmy z tej okazji imponujący tort bezowy z owocami i mascarpone oraz opłatkowymi stokrotkami i wyprawiłyśmy małe przyjęcie w ogrodzie.



Teraz nadeszły pierwsze chłodne dni, bardzo długie wieczory, codzienne obowiązki. Samo karmienie tej gromady zwierząt zajmuje czas, a do tego spacery, zabawy i sprzątanie po nich, ech nie jest lekko, ale miłość ma swoją cenę :)

A na koniec słoneczniki giganty, które jesienią wyrosły na wysokość pierwszego piętra.