środa, 28 lutego 2018

Niezawodny luty

Całą zimę było tak ciepło, że wydawało się, że mrozy, śniegi, czas na czapy i rękawice w tym sezonie nie nadejdzie. Ja jednak wierzyłam że luty nie zawiedzie i jak zawsze będzie jedynym miesiącem prawdziwej mroźnej zimy, malowniczej jak stara pocztówka.

W górach prószy śnieżek, stwarzając odpowiednie warunki narciarskie, a w całej Polsce zapanował ostry mróz, temperatura spada nawet do -15 stopni. 


Ponieważ jeszcze przed Świętami zaczęła mnie boleć ręka i zamiast przestać, boli coraz bardziej, przechodząc przez różne etapy leczenia, doszłam do terapii metodami sanatoryjnymi. Zaczęłam od weekendu z Kasią w Długopolu, a potem przerzuciłam się na Lądek, bo jest bliżej i ofertę zabiegów ma jednak większą. Jeżdżę zatem przez góry, przez Czechy, zmagając się z wszystkimi możliwymi aspektami zimy. Czasami jest tak ślisko, że przybywam na miejsce z tętnem lub ciśnieniem budzącym obawy personelu. Nie ma się co czarować czas płynie i już nigdy nie będę okazem zdrowia z książkowymi wynikami. W moim ramieniu jest płyn który nie chce zniknąć, ale od jutra ma wypowiedzianą prawdziwą wojnę: laser wysokoenergetyczny, miejscowa krioterapia, kąpiel radonowo - siarczkowa i emanatorium. Nie mogę się doczekać spotkania z radonem, szlachetnym gazem, który uzdrawia i odmładza.

   
Po drodze do zdrowia :)
Wracając do stycznia, to od początku roku próbowałam sprzedać mojego Wygranego, szło opornie, aż nagle zrobiło się niesamowite zainteresowanie i pod koniec lutego odbyła się transakcja bez targowania po cenie, którą chciałam. Wcześniej przeszłam okropne przygody z różnymi pośrednikami, szaleńcami, gawędziarzami, jednym słowem nie było łatwo! 
Smutno mi było się z nim rozstać, ale cóż nie miałam nawet gdzie go trzymać. Krzyś pocieszał mnie, że wygram jeszcze jednego...


I tak życie wraca na stare tory, oferując obcowanie z rozpieszczonym zwierzyńcem i zwykłe domowe sprawy.