wtorek, 22 kwietnia 2014

Alleluja!

Nakupowaliśmy jajek od naszych sąsiadów i z sześćdziesięcioma sztukami, byliśmy gotowi do Wielkanocy. Liczba ta wydawała się mocno przesadzona, ale jakoś dałyśmy radę gotując je na twardo i dodając do ciast. Zrobiłam nawet majonez ale ten pierwszy w życiu nie bardzo mi wyszedł, zbyt zwarty i jakiś marmurkowy w kolorze. Olga ufarbowała jajka w cebuli i w jeszcze jednaj tajemniczej miksturze i wyszykowała koszyczek.


Do święcenia kupiłam baranka z ciasta, aby służył też jako dekoracja stołu i ewentualny smakołyk. Z tym ostatnim było gorzej, bo wśród mazurków wypadł słabo i ponieważ uznaliśmy, że zwierzętom też się coś święconego należy, wylądował po Świętach w pyskach psów.



Majonez nie był jedyną wpadką, również mój ulubiony sernik się nie udał. Wszystko przez to, że mam fazę na pieczenie w prodiżu, a sernik chciał swobodnie wyrosnąć i opalał się od pokrywy. Rozpaczliwie próbowałam go ratować w piekarniku i ponownie w prodiżu, ale było już po wszystkim, opadł, puścił soki i zmarniał. Chciałam go oddać niezawodnym dotąd psom, ale nawet one nie bardzo w nim zasmakowały. Trochę go poskubałyśmy, a na koniec chyba mama litościwie usunęła go z moich oczu. Muszę bardziej się ograniczać na Święta, bo nie daję rady pogodzić sprzątania z pieczeniem, gotowaniem i wystrajaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz